AYS Universe Logo in "The Visionary" Style

Właściwe oznaczenie

Diyako podchodził do szalek i probówek podobnie entuzjastycznie, jak Renas i Rozerin dawno temu do teleskopu. Nadmiernie często próbował czegoś dotknąć, nie zwracając uwagi na to, że za każdym razem napotykał opór zaklęć ochronnych i gniewne spojrzenie kamerdynera.

Miejscowy przedstawiciel służby nie wyglądał na zadowolonego z ich odwiedzin. Renas dobrze wiedział, że mało kto ma dostęp do tego miejsca, a badania jak te tutaj nie podobałyby się rządowi, gdyby ktoś prowadził je bez zezwolenia.

– Zostaw! – Rozerin pociągnęła braciszka za rękę.

– Niestety nie możemy tu niczego dotknąć – dodał Renas. – Ale cieszę się, że ci się podoba.

– Też takie masz u siebie?

Oczy kamerdynera nagle się zwęziły i zaczął uważniej się przysłuchiwać. Rozerin zadrżała ze strachu.

– Nie, mam ustalony przez rząd temat badań, który nie wymaga korzystania z podobnych przyrządów. Chciałem po prostu pokazać ci, że w zamku Rodemhaul mamy więcej ciekawych rzeczy niż gderający politycy i wspomnienia minionych wieków.

– Ej, nie używaj takich określeń! Nie po to cały dzień z nim łazimy i tłumaczymy, abyś teraz wszystko sabotował! On przecież dołączy kiedyś do rządu…

– Jasne, może jeszcze zostanie liderem Czwartego Serpensa… Ma takie same szanse wejść do rządu jak setki innych młodszych książąt…

– Bliżej mu do tego niż tobie! Ty prędzej polecisz gdzieś w kosmos, niż cię partia uzna za godnego reprezentanta!

– A żebyś wiedziała. Przecież chcę tam lecieć. I zrobię to.

– Okłamujesz sam siebie – odpowiedziała Rozerin oschle, po czym odwróciła się i chwyciła młodszego brata za rękę. – Chodź, Diyako, dość już się napatrzyłeś.

– Ale…

Renas złapał go za drugą rękę.

– Jeszcze biblioteka, muszę jedną książkę wziąć.

– Ile masz przydzielonego czasu?

– Dużo.

Przez chwilę milczała, rozważając coś pod jego ostrym spojrzeniem. Westchnęła.

– Nie wierzę, ale cóż. Zabierz go, ja wracam.

Renas odniósł wrażenie, że ujrzał w jej oczach to samo budowane strachem odrzucenie, które wcześniej zobaczył podczas zwidzeń.

Weszli po schodach. Ten sam kamerdyner, który wcześniej oprowadzał ich po laboratorium, uparł się, aby ich obserwować przez całą drogę od lochów aż do wieży bibliotecznej.

– Kiedy lecisz w kosmos? – spytał Diyako.

Renas uśmiechnął się.

– Wtedy, kiedy ty zostaniesz liderem partii albo marszałkiem.

– Buu, myślałem, że ty tak na poważnie…

Kwestionowanie jego marzenia Renas brał bardziej na poważnie niż ostrzeżenia siostry, nawet jeśli wątpliwości wyrażało dziecko. A może zwłaszcza jeśli wyrażało je dziecko. Musiał odpowiedzieć.

– Bo ja tak na poważnie. Wiesz, partia nie lubi ludzi nauki, jeśli jeszcze nie zauważyłeś. A bez nauki nie wzbijesz się wyżej niż na jakiś jeden skok w górę, gdzie tam marzyć o lataniu, zwłaszcza w kosmos.

– Ale ty latasz! Jesteś Lotnik, tak na ciebie mówią, słyszałem!

– Ktoś kiedyś przysiadł i wymyślił te aeromobile. I ktoś inny mu na to pozwolił. A ja sprawię, że kiedyś i mnie rząd pozwoli.

Zatrzymali się zaraz za wejściem do biblioteki. Jako książę, jako jeden z tysięcy książąt w tym kraju, Renas nic nie mógł i musiał wpisać się do księgi jak każdy, aby kamerdyner zmierzył mu czas biblioteczny. To kamerdyner miał władzę. Nie dlatego, że rządził, ale dlatego, że obserwował i oceniał tych, co rządzą.

Diyako nazbyt przejął się zakazanym owocem i faktem, że oto trafił właśnie w miejsce, gdzie nie wolno wchodzić, i nikt go nie wyrzuca.

– Mogę, mogę…?

– Zostań z nim, ja biorę jedną książkę i wracam.

Postarał się wypełnić obietnicę najszybciej, jak mógł, i to nie tylko ze względu na oficjalne limity czasowe, ale także po to, by nie zostawiać dziecka samego. Trafnie ocenił niebezpieczeństwo.

– Zostaw, nie rusz! – wykrzyknął, widząc, jak Diyako wpakował się za biurko i zaczął przeglądać rejestr odwiedzin biblioteki.

Kamerdyner również zareagował zbyt późno. Gdy odpychał rękę siedmiolatka od książki, źle ocenił siłę chwytu i sprawił, że część kartki się podarła.

– Proszę go zabrać! – warknął.

Renas zabrał brata, bardziej śmiejąc się niż żałując.

– Jesteś tu wpisany, jesteś tu wpisany! – krzyknął Diyako.

W tej bibliotece nikt nie zmuszał do ciszy. Po co komu cisza, skoro nikt nigdy nie mógł tu przebywać?

– Tak wiem, umiesz czytać – podjął Renas, bez słowa oddając książkę kamerdynerowi, aby ten mógł zapisać, co zostało wypożyczone. – Kto jeszcze jest?

– Rukla, Hassan, Abilash, Ariyan…

– Ariyan! – sapnął Renas. Nie spodziewał się tego imienia na liście. Nie kogoś, kto z wielką zaciekłością walczył przeciw naukowcom i uczonym.

Kamerdyner z wściekłą miną oddał Renasowi książkę. Słyszał całą rozmowę i z pewnością zamierzał powtórzyć odpowiednim osobom, co tutaj się wydarzyło.

* * *

– Mówiłeś, że masz aeromobil na zamku! Myślałem, że polecimy!

Wychodzili właśnie głównymi drzwiami, ku niezadowoleniu Diyako, który najwyraźniej liczył, że polata sobie razem ze swoim dorosłym bratem.

– Nie mam na to energii magicznej, niestety.

Renas rozejrzał się za znajomym kształtem pojazdu. Naraz przypomniał sobie, że siostra postanowiła wrócić wcześniej, więc zapewne skorzystała z podstawionego automobilu, który miał ich wszystkich zabrać.

A to oznaczało czekanie, a czekanie oznaczało użeranie się z dzieciakiem nielubiącym czekać.

– A nie miałeś go naładować?

– Zostawiłem, aby się ładował.

– Jak to?

– Zamek leży na punkcie kumulacji. Jak następnym razem przyjdziemy, to w kanistrze zbierze się dość many, aby lecieć. Dzisiaj się przejedziemy automobilem.

– Tak sam się napełni?

– Dokładnie. U władających magią też tak to działa, więc czemu w maszynach miałoby nie?

* * *

Pomimo swojego wieku zamek Rodemhaul ciągle wznosił się dumnie ponad resztą stolicy. Z brudnoszarych ścian, doskonale pasujących do reszty miasta poniżej wzgórza, odstawały koślawe wieże, takie jak choćby ta biblioteczna. Gdzieniegdzie odbijała się przybrudzona czerwień skośnych dachów i wystających pilastrów.

Ostre zbocze wzgórza, dzięki któremu Rodemhaul mogło się szczycić lepszym widokiem niż desperacko pnące się w górę miejskie wysokościowce, zasypane było tysiącami ludzkich kości. Ten makabryczny widok absolutnie nikogo nie dziwił, a Renas nie kłopotał się nawet z zasłanianiem oczu dziecka lub wmawianiem mu niewiarygodnych kłamstw. Diyako musiał wiedzieć, że żyje w państwie, gdzie może skończyć tak samo jak porozwieszani gdzieniegdzie zdrajcy, przestępcy i dysydenci.

W odległych już czasach rewolucji takich ludzi zabijano znacznie więcej, przez co powstał osobliwy zwyczaj „pogrzebu” poprzez masowe wyrzucanie ciał na zbocze pod zamkiem. Renas kiedyś dotarł do zakazanej księgi, gdzie wyczytał szeroko dementowaną plotkę, jakoby przeciwnicy nowej władzy podrzucali ciała swoich towarzyszy pod zamek, aby rządzący już na zawsze pamiętali, ile ludzkich żyć mają na sumieniu. Jeśli nawet takie były intencje przegranej strony, to zarówno książęta, jak i Kamerdynat nie potraktowali tego poważnie; wręcz przyzwalali na kultywowanie tej tradycji, nawet obecnie.

Po zboczu wałęsało się kilku szkieletowych, którzy zajmowali się oczyszczaniem pozostawionych ciał. Ponoć przekształcali tkankę w energię, jednak to nie przeszkadzało ludziom posądzać ich o praktyki nekromanckie.

Na całe szczęście Diyako nie dokazywał podczas jazdy i zachował powagę wpojoną mu przez ojca. W momencie, gdy wjechali w drogę wciśniętą pomiędzy zwały ziemi i szkielety, umilkł, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie uciszające. Przestał krzyczeć, przestał się wiercić, zadawać pytania, nawet rozmawiać.

Dojechali w ciszy aż do rezydencji książęcej. Tam Renas pozostawił brata pod opieką wyznaczonej mu służby, a sam udał się w kierunku ukochanego gabinetu, mając nadzieję spojrzeć jeszcze na swoje notatki.

* * *

Posiadłości książęce znajdowały się w wielu większych miastach. Należały do państwa, nie do konkretnych ludzi, dlatego przechodziły z rąk do rąk, w miarę jak różne osoby wyrabiały sobie pozycję w rządzie. Renas nie przywiązywał się do żadnego miejsca; w ciągu życia zmieniał swój gabinet przynajmniej kilkanaście razy.

Wewnętrzna część rezydencji przypominała wysoko sklepione korytarze zamku Rodemhaul, z czerwonymi dywanami, ponurymi ścianami i roznoszącym się wszędzie echem kroków mieszkających tu osób. Raz na jakiś czas zdarzał się jakiś wiekowy obraz lub pomnik któregoś z czterech Serpensów; niegdyś każda rezydencja posiadała tylko jeden typ, lecz z racji częstej zmiany właścicieli książęta doszli do wniosku, że przenoszenie pomników z miasta do miasta to bezsensowne marnotrawienie pieniędzy.

W jednym z takich zastawionych jaszczurami korytarzy Renas wpadł na Rozerin, która najwyraźniej wracała właśnie z komnaty przyjęć. Renas poznał temat rozmowy wyłącznie po jej smętnej minie.

– To będą te zaręczyny czy nie będą? Eylo coś robił? – spytał.

– Im dłużej zwleka, tym bardziej wątpię, czy tego chcę.

– Zrobił coś niewłaściwego?

– Nie, po prostu lepiej go poznaję.

Już wcześniej rozmawiał z siostrą na temat jej zaręczyn; był to dla niej dość ważny temat, nawet jeśli, a może szczególnie dlatego, że nie miała zbyt dużo do powiedzenia. Renas widział, jak jej tok myślenia stopniowo zmienia się z „to normalne, że rodzice aranżują małżeństwo” na „jak mogłam na to pozwolić”. Do tej pory dzielnie się ukrywała, jednak między słowami coraz bardziej wychodziło, co naprawdę myśli, a boi się powiedzieć wprost ze strachu przed konsekwencjami społecznymi.

– Elfesya zerwała zaręczyny dosłownie dwa dni przed ślubem, więc myślę, że masz jeszcze czas, aby się zastanowić – rzucił.

– Ona nie miała wyboru, bo straciła pozycję, wiesz o tym! – wykrzyknęła Rozerin żywiej niż wcześniej. – Do dziś mi w listach smęci, jak to powinna wyjść za mąż, a wszystkie opcje się przed nią pozamykały. Nie chcę skończyć jak ona!

– No i od razu nabrałaś wigoru! – Zaśmiał się.

Fuknęła na niego i oddaliła się.

* * *

Renas też miał już odejść, gdy usłyszał głos zza dużych drzwi: władczy, podsycony gniewem i niecierpliwością.

– O czym tak krzyczycie? To ty, Renas?

Zamiast otworzyć drzwi i wejść, oparł się o nie plecami.

– Tak, ojcze – powiedział spokojnie.

– Za dużo czasu spędziliście w zamku. Powinieneś skupić się na swojej pracy politycznej w Zgromadzeniu Młodych Książąt, bo jak tak dalej będziesz to ignorował, nigdy się z niego nie wydostaniesz. I wejdź, jak do ciebie mówię.

Nie wszedł.

– Mam jutro umówione spotkanie.

– Wiem, które. Z nikim ważnym, kompletnie niepotrzebne!

– Ważne!

– Ważne, abyś był gotowy na spotkanie z Bihin! Wieczorem wszyscy macie być ze mną na spotkaniu z Trzecim Serpensem na Wężowej Wieży! I ty też masz tam być i obserwować! Może wreszcie czegoś się nauczysz. A teraz odejdź i się przygotowuj, nie mam dla ciebie czasu!

Och, jak dobrze, że powiedział to wprost– zakpił Renas w myślach. Cieszył się, że nie musiał wchodzić i patrzeć ojcu w oczy.

en_US