Nigdy w swoim życiu nie doświadczył aż tak realistycznego zwidzenia. Tak jak we śnie zaczął wierzyć, że to, czego doświadcza, jest prawdziwe.
Zamek Rodemhaul wyglądał jak w czasach swojej świetności. Stojący na straży rycerze, pełni dumy z herbu jaszczurowatego Serpensa, i czyste, jeszcze niespłowiałe kolory sztandarów w sali tronowej wskazywały na świat sprzed dwustu, może trzystu lat. Renas nie rozumiał, dlaczego w takim razie widzi samego siebie skulonego ze strachu wewnątrz swojej duszy, ukrytego za podniesioną głową i dumnym spojrzeniem człowieka pogodzonego z nieuniknionym.
Odchodził z zamku. W tamtych czasach tytuł księcia coś jeszcze znaczył, więc wydarzenie musiało nieść za sobą wielki cios emocjonalny; dziś tak by się nie przejął. Najbardziej złowrogą moc kryły w sobie emocje: ludzie patrzyli z gniewem i satysfakcją, zaciskali pięści, jakby chcieli uderzyć, a jednocześnie na ich usta zakradały się szydercze uśmiechy. Wbrew wszelkiej logice niektórzy wyglądali jak osoby, które Renas znał, zachowywali się jednak inaczej. Udawali obojętność, próbowali ukryć, że mają z nim coś wspólnego. Najbliżsi odwracali się i chowali. Nikt mu nie towarzyszył, nikt nie reagował. Z góry nie napłynął też żaden głos siły wyższej, jakiegoś boga, króla czy choćby marszałka, który nakazywałby innym milczeć. Ludzie stali w ciszy tak po prostu, choć mogliby rzucić się na odchodzącego mężczyznę i rozszarpać go na strzępy.
Ciemność wypełniła pomieszczenie.
Chwilę później Renas przekonał się, że to nie żadna upiorna mgła, a po prostu jego własne powieki. Wrócił do rzeczywistości, a pierwszym, co do niego dotarło, był głos Rozerin, jego siostry.
Milszy i cieplejszy niż jej zachowanie w wizji sprzed chwili.
– To nie pierwszy raz, kiedy ma zwidzenia akurat tutaj. Choć chyba nigdy jeszcze tak mocne.
Otworzył oczy. Zobaczył tę samą salę tronową, pełną brudu, kurzu, zabudowanych nową cegłą dziur w kamiennych ścianach i wypłowiałych sztandarów z czterema wersjami Serpensa. Obok otoczonego barierką tronu stała informacja z opisem historycznego eksponatu oraz tablica pamiątkowa wspominająca upadek monarchii i początek władzy partii książęcych. Sieć rur pod częścią sufitu rujnowała resztę dawnego klimatu pomieszczenia.
Zbroje stały teraz przy ścianach, ustąpiły miejsca frakom, marynarkom, cylindrom. Renas sam zrezygnował z tego ostatniego, lecz jego siedmioletni braciszek już nie.
– Co widziałeś? – odezwał się Diyako. Przyglądał mu się z niezdrowym zainteresowaniem. Wyglądał, jakby skądś wiedział albo przynajmniej przeczuwał, co Renas zobaczył, i specjalnie dopytywał z wwiercającym się w duszę wzrokiem.
– Nic takiego – mruknął Renas i odepchnął się od ściany. Podziękował w duchu losowi, że nie upadł podczas zwidzeń.
– Mogę usiąść na tronie? – spytał Diyako.
– Nie, to eksponat, nie można go dotykać.
– Chcę być królem!
Siostra się przestraszyła i zaczęła nerwowo rozglądać się po twarzach zwiedzających. Renas usłyszał stłumione śmiechy, bardziej z reakcji Rozerin niż Diyako.
– Bycie królem nie da ci nic więcej ponad bycie księciem, którym już jesteś – zażartował.
Siostra rzuciła mu oburzone spojrzenie.
– Nie mamy króla, mamy partię książęcą – wyjaśniła młodemu.
– Jedną? A nie cztery? – dopytywał Diyako.
Renas nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Oficjalnie każda odpowiedź była poprawna, w zależności od kontekstu.
– Cztery, ale jedna – podjęła Rozerin. – Jedna podzielona na cztery.
– I Kamerdynat!
– Tak, oni są w rządzie. Gdy dorośniesz i się postarasz, to także będziesz – zapewnił Renas.
– Idźmy już – ponagliła Rozerin.
– Jeszcze chciałem zajrzeć do biblioteki. I na dół też, wiesz dokąd.
– To już możesz zrobić sam.
– Nie widział jeszcze największej tajemnicy tego zamku! – Renas mrugnął porozumiewawczo do młodszego braciszka.
Rozerin podparła się rękami pod boki i spojrzała wyzywająco.
– Nie zachęcaj go tak, to mu tylko potem utrudni życie.
– Idziesz?
Ociągała się z decyzją.
– Ja… no…
– Przyznaj, też to lubisz.
– Dobrze, pójdę.
Gdyby zapytał ją dziesięć lat wcześniej, nie zawahałaby się.