If you don’t speak Polish, you can find this blog post in English right HERE.
Światotwórstwo to budowanie mózgu
I widać, że moja praca jest głównie kreatywna. Bez względu na to, czy akurat teraz projektuję grę, questy czy narrację. Zużywa to moje punkty wyobraźni tak bardzo, że zmagam się z wykrzesaniem z siebie mocy gdy siadam w domu do pracy nad swoim projektem. Dochodzę do wniosku, że wymarzona praca pisarza w grach powstrzymuje moje wysiłki w utrzymaniu uniwersum żywym.
Wbiłem się w Gamedev metodą „fake it till you make it”, starając się dotrzeć do pozycji pisarza wszelkimi możliwymi sposobami. Chciałem być tym, kto żyje z pisania – pisania gier, które, będąc szczerym, są znacznie bardziej opłacalne i prospektywne od książek w obecnych czasach. Resztę przemyśleń zostawię na osobny post.
Potrzeba odpoczynku skierowała mnie do zadań mniej obciążających kreatywną część umysłu. Zadania powtarzalne, fizyczne i tak dalej. Zainteresowałem się czymś, co podobno jest dużym wysiłkiem dla umysłu, ale mi kojarzyło się z bezmyślnym marnowaniem czasu.
A mowa o uczeniu się na pamięć. I żeby podkręcić atmosferę, pominę to, jak uczyłem się japońskiego i bezmyślnie wbijałem sobie znaki do głowy (większości z nich już nie pamiętam, nie wiem po co to robiłem), i przejdę do tego, czego uczę się teraz.
Są to pierwszopoziomowe podziały administracyjne.
Test na znalezienie odpowiedzi
Ej, koleś, to nie jest blog o geografii! Dobra, spokojnie, zostań do końca, to zrozumiesz do czego zmierzam. W momencie pisania tych słów znam w sumie około 1600 bezużytecznych geograficznych terminów. To nie jest jak język obcy, który mógłby faktycznie się przydać. Nie, to tylko dobrze brzmiące nazwy.
A przynajmniej część z nich…
Przez jakiś czas zadręczałem się faktem, że w zasadzie robię to bezcelowo, dla czystej rozrywki. Że siadam tylko po to, by pogmerać myszką w jakiejś grze na Seterra albo zmasakrować palce podczas niemożliwego quizu ALL First-Level Subdivisions (tak, niemożliwego, przynajmniej w założonym czasie. Przy pisaniu non-stop całe 90 minut schodzi na te 1600 nazw, które znam, a przecież jest ich ponad dwa razy więcej). W pewnym momencie zacząłem się jednak zastanawiać, dlaczego właściwie tak mi się podobało i co to ma wspólnego z geografią i światotworzeniem.
Geo-umysł bierze się z Geo-brzmienia
Lubię brzmienie unikalnych nazw i terminów. Dlatego właśnie lubiłem geografię w szkole i dlatego potrafię spędzić zbyt wiele czasu podróżując palcem po mapie. Chcę usłyszeć brzmienie nazw takich jak Karaganda, Guanacaste, Mitrovica, Santarem, Saulkrasti i wielu innych.
Pisarz powinien mieć ucho pozwalające uchwycić rytm i dźwięk zdań. W przypadku moich książek to podejście może zniknąć w tłumaczeniu, jednak w przypadku allonimów (nazw fantasy) potrafię być bardzo wybredny.
Kiedy po raz n-ty widzę mapę aspirującego fantasty z nazwami wziętymi z uniwersalnego języka fantasy (znasz go, to ten z nadmiarem apostrofów, słów z angielskim brzemieniem, brzmiących jak tania kopia Tolkiena), to czuję lenistwo. Przecież tyle można zrobić! Można zasygnalizować rodzinę języków w jakim się mówi w danym regionie. Jednym słowem opisać historię, nastrój miasta, albo przekazać jakąś wiadomość.
Krótkie zaznajomienie się z językami świata w miejscach takich jak Langfocus (YT) otwiera nas na zupełnie nowe dźwięki i zmienia podejście w tworzeniu ksenojęzyków oraz nazw w naszej powieści. W ten sposób robienie kwerendy staje się źródłem inspiracji do pisania o wybranym aspekcie danej ery, zrozumienia jak działają języki obce, albo po prostu zwiększa naszą zdolność do nazywania. A rzeczy do nazwania niestety jest znacznie więcej niż nasz biedny mózg jest w stanie z siebie wycisnąć, niezależnie od tego jak silna jest nasza „wena” czy inna „wyobraźnia”.
Zamknięcie cyklu
Cała kwerenda dołącza do naszych notatek o świecie, który tworzymy, aby opowiedzieć w nim naszą historię. Rzeczywiste fakty i zależności mieszają się z wymyślonymi podobnie jak niegdyś na naszych starszych mapach mieszały się nazwy które się mieszać nie powinny. Wszystko wisi gdzieś w próżni, porozbijane po zeszytach, plikach notatnika, excela, dokumentach google, czy wreszcie przystosowanych do światotwórstwa programach z bazami danych. Nawet najbardziej zorganizowany umysł tego nie uporządkuje. Tym porządkom nie ma końca, tak samo jak nie ma końca sortowanie klocków lego. A koniec końców, gdy przypominamy sobie kim jesteśmy i siadamy wreszcie do tego pisania, nagle wszystko co rozpisaliśmy wyparowuje…
A może nie? A może masz tak, że cała ta praca światotwórcza sprawia, że całe te informacje masz w głowie? A gdy czegoś nie wiesz, to masz zapisany kierunek, gdzie to znaleźć. Mówi się, że pisarz żyje swoją książką podczas jej pisania. Ma ją w głowie w drodze do pracy, w sklepie, podczas przerwy w pracy… i wreszcie, podczas pisania. A czego potrzeba, aby odnaleźć się w zalewie własnych wciąż rozrastających się notatek na temat własnego świata? Umysłu. Silnego umysłu.
Umysł światotwórczy
Czyli jednak trenowanie pamięci ma znaczenie! Nawet jeśli wydaje nam się, że dobrze odnajdujemy się w naszych notatkach, to aby potrafić uwzględnić wszystkie aspekty jakie chcemy, potrzebujemy własnej pamięci, która pomoże nam to ogarnąć. Moim zdaniem to jest właśnie wyróżnik pisarzy, którzy są odpowiedzialni za najlepiej skonstruowane światy. Oni po prostu potrafią trzymać w głowie więcej danych, niż zwykli śmiertelnicy.
Zostawiam pytanie do wszystkich obecnych tu pisarzy. Czy na twoim drzewku umiejętności odblokowałeś już tę specjałkę? Pisz.
Żyj i miej nadzieję!